wtorek, 22 października 2013

Macierzyństwo bardziej świadome...

O tym jak ciężko było mi się zdecydować na drugie dziecko już pisałam... Może nie ciężko, to niewłaściwe słowo, ale z pewnością trudniejsza była to decyzja niż pierwszym razem... Ale życie potrafi zaskakiwać. Dzieci- nawet tych samych rodziców- potrafią być skrajnie różne. To jak z płatkami śniegu- niby takie same, a nie znajdziesz dwóch identycznych.
Miałam Filipa i nauczona doświadczeniami pierwszych lat macierzyństwa spodziewałam się bólu okropnego przy porodzie, nocy wiecznie nieprzespanych przez pierwsze 3 lata, płaczu nieustającego i snu bardzo mało u mojego dziecka, noszenia na rękach wciąż i stale, karmień 30 minutowych co godzinę. Wiedziałam, że bycie matką nie samymi różami usłane bywa i nie tak kolorowe jak nam się to czasem wydaje.
Więc bardziej świadomie podjęłam decyzję. Wiedziałam już czego się można spodziewać. Zdecydowałam się mimo wszystko. Świadomie. I bardzo miło zaskoczyłam. Drugie dziecko me zupełnie inne.
I poród bez porównania. Nie drżałam i fałszywych alarmów nie podnosiłam przy pierwszym skurczu. Cierpliwie czekałam, bo przecież zbyt mało boli, powinno mocniej. Całą noc spacerowałam ze skurczami i dwie wcześniejsze również. No i jak mi powiedziano, że zaraz rodzić będę nie wierzyłam.
Nie spinałam się, że mała płacze, a ja przecież powinnam wiedzieć dlaczego. A i tego płaczu mniej było. Kiedy trzeba tuliłam, a kiedy chciała spać to pozwalałam i nerwowo nie nosiłam na rękach, nie wisiałam nad łóżeczkiem by sprawdzać czy oddycha. Pozwalam by żyła swoim rytmem. Nie zerkam nerwowo na zegarek i nie marudzę, że powinna spać więcej, dłużej. Mam jeszcze Filipa i jemu też czas poświęcić muszę.
Jestem mądrzejsza o wcześniejsze doświadczenia, spokojniejsza, mniej panikująca. Kocham i troszczę się równie mocno, ale nie spinam, nie próbuję niczego na siłę. Reaguję na płacz, ale nie staram się za każdym razem doszukiwać drugiego dna- czasem każdy z nas sobie chce pomarudzić bez powodu. Biorę na ręce i tulę, całuję, ale nie pozwalam nosić bez przerwy i wciąż na ręce brać- nawet gdy mała sama świetnie się bawi leżąc.
Robię po swojemu, robię tak jak czuję, słucham siebie i tego co mi serce dyktuje. I jestem szczęśliwa, bo kiedy się nie spinam niepotrzebnie, nie irytuję, że może coś robię źle, nie staram się za wszelką cenę robić wszystkiego podręcznikowo, pozwalam sobie i jej być sobą i być razem ze sobą, a nie obok siebie to czuję, że obie jesteśmy dla siebie i obie każdy dzień zaczynamy uśmiechem.

2 komentarze:

  1. :) Pamiętam tę nerwowość, zagubienie i ciągłe sprawdzanie, czy maluch oddycha! Ależ to był stres! Myślę,że przy drugim byłabym spokojniejsza i mądrzejsza. Gdybym się na nie zdecydowała. Póki co, nie mam odwagi:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz