sobota, 21 grudnia 2013

Świąteczna gorączka.

Chociaż pogoda za oknem na to nie wskazuje, to już za 3 dni Wigilia. Ludzie pędzą po sklepach w pogoni za prezentami, choinkami, karpiami, grzybami do pierogów, makiem, serem do sernika... A u mnie spokój. A u mnie pierniki upieczone, choinka w salonie czeka aż ją jutro przystroimy, prezenty dla dzieci popakowane. Tak, mam łatwiej- Wigilię spędzimy u rodziców męża, więc lepienie pierogów, uszek mnie ominie. Ale wszędzie już od miesiąca słyszałam o myciu okien, praniu dywanów, kanap, porządkach w szafach. Wielkie sprzątanie z okazji zbliżających się świąt. Nie żebym sama nie uległa. Zrobiłam co miałam do zrobienia- umyłam okna, względnie ogarnęłam. Dziś już i tak nie widać moich porządków- przy dwójce dzieci ciężko o ład i czystą podłogę dłużej niż przez godzinę. Bo dla mnie nie o to chodzi w święta. Dla mnie nie po to one by się narobić, zarobić i ledwo patrzeć na oczy ze zmęczenia, gdy będzie można już do kolacji świątecznej usiąść. Ale po to one, żeby się spotkać z bliskimi, zwolnić, być ze sobą tak bez pośpiechu. Usiąść z kubkiem gorącego kakao wieczorem, pograć w gry planszowe (wtedy mogę mieć na to czas i ochotę).
Za parę lat, gdy przyjdzie mi samej ogarnąć całe świąteczne menu, może pójdę na łatwiznę i zamówie uszka, pierogi albo zrobie wcześniej i zamroże. Z wygody? Lenistwa? Może. A może po to, żeby mieć czas na wspólne robienie ozdób choinkowych, wspólne pierników pieczenie, bycie razem- na to co w te święta dla mnie najważniejsze.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Z cyklu Grzechy Matki- Lenistwo.

Generalnie nie jest łatwo być Matką. Ba nie jest łatwo być kobietą i żoną też wbrew pozorom wcale nie jest łatwo być. Musisz myśleć o wszystkim i o wszystkich. Nie ważne czy Ci się chce czy właśnie Ci się nie chce.Nie ważne czy jesteś chora, nieszczęśliwa czy zmęczona. A zmęczona jesteś po każdym dniu- a czasem tak bardzo, że nawet nie masz siły zauważyć, że jesteś. Ale uświadamiasz to sobie, kiedy w czasie wieczornej toalety chwytasz za szczoteczke do zębów swojego dziecka i za jego pastę i dopiero po kilku minutach szczotkowania zębiszczy zdajesz sobie sprawę, że coś jest nie tak.
W takich chwilach trybiki w mojej głowie głośno zgrzytają i przechodzę na program Matka Leniwiec Też Człowiek. I chociaż przez jeden dzień w tygodniu jeśli nie trzeba nigdzie wychodzić królują piżamy do południa. Pralka przestaje istnieć, znika odkurzacz, żelazko, ściera do podłóg i inne takie. Udaję, że nie widzę tych chrupek rozgniecionych na kanapie. Na obiad ląduje pizza mrożona lub frytki, a młodsze dziecię pałaszuje gotową zupkę ze słoiczka. Niewychowawczo tv z bajkami włączony już od śniadania, by matka w spokoju mogła jeszcze kwadrans poleżeć pod ciepłą kołdrą. Zajęciem dla dziecka też wciągającym granie w ,,ciachanie owocków,, na telefonie matki a dla najmłodszej latorośli obślinianie pilota, który był jak zakazany owoc. Matka ma lenia. Matka ma reset. Matka głucha i ślepa na bałagan. Na niezdrową żywność. Na dziecięce psoty.
I co? Dzień mija. Świat się przez to nie skończył. Matka akumulatory naładowała i od jutra znów może wpaść w wir codziennej bieganiny, porządków, pichcenia obiadków, kreatywnych zabaw...

czwartek, 5 grudnia 2013

List do M.

Kochany Panie Święty Mikołaju,
Powiem nieskromnie, że jak nikt zasłużyłam w tym roku na prezenty. Tak, tak, nie pomyliłam się- PREZENTY.
No bo co wkońcu, przecież to ja robię tę całą robotę, tę syzyfową prace. To ja jestem etatową Matką Polką i jeszcze ciągnę nadgodziny... To ja mam za sobą plus 18 kg w ciąży i nadal plus 5 po niej. To ja mam brzuch jak ciasto na pączki i bolący kręgosłup od dźwigania dzieci, zakupów, wózków na 4 piętro. To ja mam za sobą poród naturalny- lekki( jeśli można tak nazwać poród) ale jednak poród. To przecież wyczyn jakich mało- wejście na szczyt ośmiotysięcznika może się z nim równać. To ja codziennie bawię się w kupkach, siczkach, zupkach, butelkach, klockach, autkach, plastelinach. To ja próbuję ze zwykłej kanapki wyczarować cudo, by szybko zniknęła z talerza. To ja przełykam w biegu jak pelikan zimny obiad i popijam lodowatą kawą. To ja mam włosy potargane, broszki z mleka na bluzkach i brak makijażu mi doskwiera. To ja po nieprzespanej nocy co rano wyrywana jestem z objęć Morfeusza ale uśmiech nie znika z mojej twarzy...
Więc tak, ośmielam się prosić. Proszę o daj wyjść samej z domu bez dzieci nie tylko do spożywczaka po zaopatrzenie lodówki. Pozwól samej udać się po kupno ubrań, bo cholernie ciężko zmieścić się w przymierzalni z wózkiem. Niech chrupki, musli i suszona żurawina nie rozsypują się zawsze wtedy, kiedy kończę składać odkurzacz. Pozwól na sen do błogosławionej 7 rano, a wieczorem niech mi powieki nie opadają po kwadransie filmu albo przeczytaniu dwóch stron książki. Proszę spraw niech ktoś wymyśli inteligentną pralkę, która sama po praniu wyprasuje ubrania. I jeszcze niech po słodyczach się chudnie. Niech wyrastające zęby powodują u niemowlaków ataki śmiechu, a nie płaczu i marudzenia. I niech w marketach zostawiają więcej miejsca tak by można było się zmieścić z wózkiem, a nie lawirować pomiędzy półkami i paletami z promocjami. I niech śnieg będzie w te święta. I żeby mi nie brakowało pomysłów na obiady. I jeszcze ostatnie mam życzenie- niech każdy dzień daje tyle radości ile do tej pory.

piątek, 29 listopada 2013

Refleksyjnie.

Nic nie trwa wiecznie.
Wszystko przemija.
Pozostają fotografie, pamięć, wspomnienia.
Szkoda czasu na głupie kłótnie. Szkoda czasu by go marnować na żale, na myśli co by było gdyby.
Ważne to co tu i teraz. Ważni ludzie. Ważne słowa i gesty.
Trzeba żyć i iść przed siebie. Robić to co się kocha. Łapać ulotne chwile, kolekcjonować uśmiechy.
Każdy dzień traktować jak ostatni.
Niczego nie żałować i pamiętać, że ważne to przed nami.

czwartek, 28 listopada 2013

Filip niejadek.

Karmienie dzieci rzecz istotna. Dla wielu mam najważniejsza. Sen z powiek spędzają niezjedzone śniadania, nieruszone zupy, nietknięta kolacja.
U nas okres wrogości wobec tego co nowe w jadłospisie trwa nieustannie. I nie pomagają grzybki z pomidorka, uśmiechy na kanapkach, łódeczki z papryki. Dziecko moje jeśli się uprze, to nowego nie spróbuje. Ba, nawet buzi nie otworzy, nos od zapachu zatyka i osiołka upartego udaje.
Dziecko moje za nic w świecie do ust nie weźmie jajka, zupy z dyni, pomarańczy, mandarynek, rzodkiewki, ketchupu nie tknie (to mi akurat nie wadzi). Krzyczy, że masła nie lubi, marchewkę z zupy każe wyławiać i natkę pietruszki zgarniać. I o paradoks! W zupie marchewki nie ruszy, a sok z niej pić będzie do kropli ostatniej i tartą zajadać się, aż uszy mu się trzęsą.
I nie pomogą groźby i prośby- jeśli nie chce jeść. Kiedyś do łez mnie to doprowadzało, do irytacji i włosy z glowy rwałam. A dziś? Już tak się nie martwię. Już nie biegam za nim po domu z talerzem. Tłumaczę, że przecież krzywdy sam sobie nie zrobi. A jak zgłodnieje, to jeść zawoła. Nie zmuszam na siłę do jedzenia. Bo to tylko zniechęci go pewnie jeszcze bardziej. Czasem zastanawiam się tylko czy to czasem nie wina moja, że gdy byl mały na słoiczkach go chowałam, zamiast samemu zupki gotować i od małego do smaków różnych przyzwyczajać. Ale cóż, nie ma co płakać nad mlekiem rozlanym. Cieszę się z tego co mam i z tego co on lubi. Uśmiecham się jak brokuły wcina. Ryby zajada. Fasolkę. Oliwki czarne. Buraczki. Mleko pije. Kabanosy zajada. Groszek zielony. Kukurydzę. Jogurty. Musli. Żurawinę suszoną, śliwki, pestki dyni, migdały, ziarna słonecznika.

piątek, 22 listopada 2013

Depresyjnie.

Nie wiem sama czy to brak słońca i przesilenie jesienne do mnie zawitało? Skąd ta depresyjność ostatnimi czasy u mnie? Ogólne zmęczenie się wkrada we mnie... Wszystko irytować zaczyna... Sił brak na zabawę, na spacery. Uszy wrażliwe bardzo na hałas, płacze i krzyki się zrobiły. Gdybym miała balkon, to bym wyskoczyła. Zostawiła ten bałagan, te podłogi sokiem upaćkane, te zaschnięte groszki co je spod krzeseł wyjmuje, ten stos prania co nie ma zamiaru sam zniknąć. Ale balkonu brak- może to i lepiej. Więc czasem wśród tych płaczy i histerii mam ochotę usiąść i też płakać albo siedzieć i czekać aż się dzieciom znudzi i zrobi się cicho. Nie chce mi się w dyskusje wdawać z trzylatkiem, co musi postawić na swoim- wole przeczekać. Żal mi tylko sąsiadów, bo to starsi ludzie i trochę spokoju im się należy a u nas przez ostatnie dni wali się i pali. A może staruszkowie niedosłyszący i głusi na nasze krzyki i płacze?
Pytam gdzie jest słońce? Kto je ukradł? I kto mi dzieci zamienił w wrzeszczące marudersy? Kto całą energię wydusił ze mnie jak z cytryny sok? Zabierzcie już te katary, kaszle, te mgliste dni. Dajcie mi jeden dzień spokojny bez mamosoku, mamojeść, mamosiku, mamobawsię, mamomamgile, mamochodźtu, mamomammokryrękaw, mamoczytaj, mamodaj, mamonierozmawiasz... Mamo, mamo, mamo... Jednak życie mężczyzn o wiele łatwiejsze w wielu aspektach mi się wydaje- pójdzie To, upoluje zwierzynę, przyniesie do jaskini i odpoczywa. A Ty kobieto opraw to, ugotuj, podaj, posprzątaj, zabaw dzieci i tak całe życie.
Dziś będąc u kresu wytrzymałości zapytałam- Boże kiedy ja będę miała chwile spokoju i odpocznę? I co usłyszałam z ust mojego synka- Nigdy.
Pozostaje mi wiara, że to nie przepowiednia.

sobota, 2 listopada 2013

Czy płeć ma znaczenie?

Nie chodzi mi o pytanie o płeć dziecka w momencie poczęcia. Czy chcielibyśmy chłopca czy dziewczynkę. Ale o podejście do dziecka w procesie wychowania. Czy inaczej wychowuje się syna a inaczej córkę? Czy inne ma się wobec nich oczekiwania?
Odkąd stałam się mamą i syna i córki zaczęłam się nad tym zastanawiać. Czy jeśli powinno się stosować jakieś różnice, to na jakim etapie rozwoju? Już od kołyski? A może mimowolnie sami  wtłaczamy dzieci w role społeczne już od małego?
Chłopiec nie powinien tykać lalek, wózka, zabawkowych naczyń, odkurzacza. Bo potem będzie pantoflarz- a nie kochający, troskliwy tata i pomocny mąż, co z żoną dzielić się umie domowymi obowiązkami?  Nie powinien dużo płakać i marudzić. Jak upadnie, winien się podnieść i nie narzekać, że boli. Niech się nazbyt nie trzyma maminej spódnicy, bo wyrośnie z niego nieporadny synek mamusi. Bo będzie mazgaj, a nie czuły, ciepły i potrafiący okazywać uczucia mężczyzna?
Czy nie jest tak, że od chłopców więcej wymagamy, mniej z nimi rozmawiamy? Naturalnym jest dla nas, że chłopcy we krwi mają rywalizację, że powinni być odważni, konkretni, nie powinni być silni, nie okazywać uczuć i słabości? A przez męski rozumiemy-agresywny, stawiający na swoim,       niestały w uczuciach. Podczas gdy od dziewczynek oczekuje się, że będą miłe, układne, dobrze wychowane, troskliwe, skłonne iść na ustępstwa? Czy jak widzimy dziewczynkę krzyczącą, tupiącą, domagającą się swego mówimy, że źle wychowana, podczas gdy o chłopcu byśmy rzekli, że ma silny, dominujący charakter. Dlaczego chłopiec w szkole może mieć złe stopnie, a dziewczynce to nie wypada? Czemu dziewczynki się częściej tuli, całuje, pozwala płakać i pomarudzić, a chłopców trzeba wychowywać twardo?
Dzieciom bez względu na płeć w tych pierwszych latach potrzeba tyle samo ciepła, miłości, dobrych słów i zrozumienia. Akceptacji. Pokazywania pozytywnych wzorców-nauczą szacunku, tolerancji- gdy będą na tyle rozumni by pojąć sens tych słów.
Ale uważam- i to moje tylko zdanie-że przez pierwszych minimum 5 lat bez znaczenia na płeć tyle samo potrzebnych jest czułych słów,     empatii, ciepła, wyrozumiałości, tyle samo poczucia bezpieczeństwa. Tyle samo zaangażowania.  Tyle samo uwagi.
Potem przyjdzie czas na męskie sprawy i babskie zajęcia.

wtorek, 22 października 2013

Macierzyństwo bardziej świadome...

O tym jak ciężko było mi się zdecydować na drugie dziecko już pisałam... Może nie ciężko, to niewłaściwe słowo, ale z pewnością trudniejsza była to decyzja niż pierwszym razem... Ale życie potrafi zaskakiwać. Dzieci- nawet tych samych rodziców- potrafią być skrajnie różne. To jak z płatkami śniegu- niby takie same, a nie znajdziesz dwóch identycznych.
Miałam Filipa i nauczona doświadczeniami pierwszych lat macierzyństwa spodziewałam się bólu okropnego przy porodzie, nocy wiecznie nieprzespanych przez pierwsze 3 lata, płaczu nieustającego i snu bardzo mało u mojego dziecka, noszenia na rękach wciąż i stale, karmień 30 minutowych co godzinę. Wiedziałam, że bycie matką nie samymi różami usłane bywa i nie tak kolorowe jak nam się to czasem wydaje.
Więc bardziej świadomie podjęłam decyzję. Wiedziałam już czego się można spodziewać. Zdecydowałam się mimo wszystko. Świadomie. I bardzo miło zaskoczyłam. Drugie dziecko me zupełnie inne.
I poród bez porównania. Nie drżałam i fałszywych alarmów nie podnosiłam przy pierwszym skurczu. Cierpliwie czekałam, bo przecież zbyt mało boli, powinno mocniej. Całą noc spacerowałam ze skurczami i dwie wcześniejsze również. No i jak mi powiedziano, że zaraz rodzić będę nie wierzyłam.
Nie spinałam się, że mała płacze, a ja przecież powinnam wiedzieć dlaczego. A i tego płaczu mniej było. Kiedy trzeba tuliłam, a kiedy chciała spać to pozwalałam i nerwowo nie nosiłam na rękach, nie wisiałam nad łóżeczkiem by sprawdzać czy oddycha. Pozwalam by żyła swoim rytmem. Nie zerkam nerwowo na zegarek i nie marudzę, że powinna spać więcej, dłużej. Mam jeszcze Filipa i jemu też czas poświęcić muszę.
Jestem mądrzejsza o wcześniejsze doświadczenia, spokojniejsza, mniej panikująca. Kocham i troszczę się równie mocno, ale nie spinam, nie próbuję niczego na siłę. Reaguję na płacz, ale nie staram się za każdym razem doszukiwać drugiego dna- czasem każdy z nas sobie chce pomarudzić bez powodu. Biorę na ręce i tulę, całuję, ale nie pozwalam nosić bez przerwy i wciąż na ręce brać- nawet gdy mała sama świetnie się bawi leżąc.
Robię po swojemu, robię tak jak czuję, słucham siebie i tego co mi serce dyktuje. I jestem szczęśliwa, bo kiedy się nie spinam niepotrzebnie, nie irytuję, że może coś robię źle, nie staram się za wszelką cenę robić wszystkiego podręcznikowo, pozwalam sobie i jej być sobą i być razem ze sobą, a nie obok siebie to czuję, że obie jesteśmy dla siebie i obie każdy dzień zaczynamy uśmiechem.

środa, 9 października 2013

Być.

,,Tam, gdzieś w świecie, na pewno jest lepiej, cieplej, bezpieczniej. Może są większe możliwości (...) może znajdziesz pracę i jeszcze wystarczy ci na życie i na mieszkanie, i na samochód. Może twojej rodzinie będzie lepiej, bo jej pomożesz. Ale przecież tęsknota będzie zawsze wpisana w twoje życie. Bo każdy wybór eliminuje coś, czego nie wybrałeś. I może cię trzymać do końca życia w okowach takiego << a co by było gdyby>>. Niech cię to nie truje. ''
Katarzyna Grochola

Czemu tak to w życiu bywa, że tak łatwo zapominamy cieszyć się z tego, co mamy, z tych drobnostek, które składają się na wielkie szczęście? Czemu w środku w nas chowa się strach przed nieznanym, przed próbą skoku na głęboką wodę? Dlaczego wolimy gnębić się myślami, wolimy zgniłe kompromisy i brak nam odwagi by podjąć próbę sięgnięcia po marzenia? Przecież one są po to by je spełniać. Ile razy ten tchórz co mieszka we mnie kazał mi zawrócić z trudnej drogi? Ile razy poddałam się bez walki, bo już na starcie założyłam, że zwycięstwo nie dla mnie, a smak porażki zbyt gorzkim się okaże? Ile razy zatraciłam się w pędzie szalonego życia, gubiąc po drodze to, co najważniejsze? Dlaczego tak często idziemy na łatwiznę i wciąż wolimy MIEĆ niż BYĆ? I czemu potrafimy dostrzec i docenić to co mamy, kiedy nam się to wymyka, kiedy to tracimy? Czemu doceniamy jak wiele mamy dopiero, gdy widzimy, że w życiu może być gorzej?
Czasem dociera do mnie jak okropną niewdzięcznicą jestem. Lubię użalać się nad sobą, jak to mi w życiu źle, bo kolejnej pary butów mi brak, bo kolor ścian w kuchni męczy, bo włosy źle się ułożyły. Czasem są dni, że wpadam w jakąś spiralę narzekań na bzdury kompletne, że jeśli ktoś z boku słucha ma prawo puknąć się w głowę... Chociaż ostatnimi czasy  tych złych myśli trochę mniej, bo glowa zajęta czym innym, bo czasu brak na nudę a ona winna temu marudzeniu, bo patrzę na dzieci moje, co tak potrafią cieszyć się bez powodu z rzeczy tak prostych, jak dziecko tylko umie i sama na nowo tej prostej definicji szczęścia branego tak dosłownie się uczę.
Dopiero gdy widzę ile wokół niedobrego się dzieje, ile złego, ile smutku i łez potrafi przynieść życie, zaczynam sobie przypominać, że mam za co dziękować, że mam co doceniać. I że ważniejsze te chwile, co tak ulotne, te uśmiechy, to ciepło co od środka rozgrzewa, że skarbem jest On co mnie potrafi na ziemię sprowadzić i uświadomić jak mam wiele. 
Gdy byłam małą  dziewczynką miałam w dzieciństwie pamiętnik, taki z wpisami koleżanek, kolegów. Na pierwszej stronie widnieje wpis, który 22 lata temu złożył mój tato. Czasem lubię go sobie przeczytać, by przypomnieć sobie co w życiu się liczy:

Kiedyś, gdy będziesz już duża i rozpoczniesz samodzielne i dorosłe swe życie 
być może zapomnisz, że kiedyś w dzieciństwie założyłaś ten pamiętnik.
Lecz kiedy przypadkiem twa ręka sięgnie go z półki
łza w oku ci się zakręci.
Wraz z przeglądanymi stronami znów przeżyjesz lata dzieciństwa i szkoły,
znów ujrzysz znajomych, przyjaciół, kolegów.
Być może mnie już nie będzie, ale chciałbym abyś w swym życiu zawsze kroczyła
dumnie i żwawo do wyznaczonego sobie celu.
Chcialbym by zawsze tobą kierowała mądrość i rozwaga.
Nie zapominaj o innych, zwłaszcza tych, którzy potrzebują pomocy.
Rób tylko to, co umiesz najlepiej.
Żyj tak aby zdobywać przyjaciół, nie wrogów,
a zdobędziesz w życiu wszystko czego zechcesz.
A co najważniejsze będziesz zadowolona z życia.
Bowiem nie ma nic gorszego jak niespełnione życie.
Najpierw staraj się być kimś a później czymś
I nigdy nie daj kierować się zazdrością.


Chciałabym w życiu jednego: bym moje dzieci wychowała na takich właśnie ludzi. By nie zatraciły w sobie tej prostoty, pogody ducha, którą mają jako dzieci, żeby chciały od życia czegoś więcej niż tylko wypchanego portfela i markowych ubrań- by im ten Pan Materializm, co go można teraz spotkać na każdym kroku nie przesłonił oczu. By myśleć umiały nie tylko o sobie, by potrafiły się cieszyć dobrą książką, dźwiękami muzyki, by je radował zapach, smak i piękny krajobraz wzruszał. By wiedziały, że jest coś w życiu, co cenniejsze od złota, co większą ma wartość od pieniędzy- czas, przyjaźń, miłość, rodzina. By umiały być szczęśliwe- tak po prostu.

piątek, 4 października 2013

I żyli długo i szczęśliwie...

Taka mnie naszła refleksja... Jaka jest recepta na szczęśliwy związek? Co powoduje, że jesteśmy w stanie przeżyć z kimś wiele lat, razem iść przez życie, razem patrzeć na świat nawet jak nam w oczy czasem piaskiem sypnie zły los?
Może to czas. Czyli długa znajomość równa się szczęśliwe małżeństwo? To nie reguła. Wiele znam par, które znały się długo przed ślubem a potem nagle bach i koniec. Już po wszystkim.
Może trzeba być do siebie podobnym, mieć podobne charaktery? Niekoniecznie... Ja marzycielka, on mocno stąpający po ziemi. Ja uwielbiam planować, rozmyślać, on nie robi dalszych planów, uważa, że nie ma sensu. Ja wiecznie widząca wszystko w czarnych barwach, poddaje się już na starcie- on pewny siebie i wierzący, że teraz może być tylko lepiej. Ja lubiąca płakać nad rozlanym mlekiem, on nie lubiący dramatów. Ja ze swym słomianym zapałem i szukająca wiecznie celu, lubiąca paplać i paplać- tak dla zasady. On dążący do swego celu, wie czego od życia oczekuje, mówiący mało, ale rzeczowo. Jedno ogień, drugie woda. Czasem się zastanawiam jak to się stało, że się nasze drogi splątały?
Nie ma recepty, nie ma reguły, brak jakiejś złotej rady... Można się znać krótko lub długo, można być podobnym do siebie lub potwierdzać regułę, że się przeciwieństwa przyciągają. Czasem trzeba umieć iść na kompromis, czasem trzeba umieć przyznać się do błędu, czasem trzeba tupnąć nogą i do siebie wykrzyczeć co nas męczy. Ważne, żeby zawsze wiedzieć, że możesz ufać tej drugiej osobie, żeby umieć ze sobą rozmawiać i nie dusić w sobie czegoś, co nas dręczy. Nie trzeba lubić tych samych rzeczy, nie o to chodzi by się zmieniać, upodabniać.
Chodzi tylko o to by się rozumieć.
Chodzi tylko o to by każdego dnia patrzeć z tym samym błyskiem w oczach.
Chodzi tylko o to by każdy dzień był jak ten pierwszy.
Chodzi tylko o to by zwykły poranek razem potrafił cieszyć.
Chodzi tylko o to by czerpać z tych chwil tak banalnych, tak prostych a jednocześnie tak niepowtarzalnych.
Chodzi tylko o to by nie zapominać o dobrym słowie, uśmiechu.
Chodzi tylko o to by czasem zwolnić, być ze sobą sam na sam, bez zbędnych słów, w ciszy.
Czasem wystarczy spojrzenie- ono potrafi powiedzieć więcej.
Chce wciąż się czuć tak jak bym ujrzała Go po raz pierwszy...

piątek, 27 września 2013

A jak asertywność...

Od jakiegoś już czasu chodził za mną jak cień ten temat. A w ostatnich dniach to już dosłownie krzyczał do mnie by go wreszcie ugryźć- gdzie nie kliknę tam temat mam, których irytacja zenitu sięga jak im wszyscy wokół próbują dziecko wychować ignorując mamy zdanie w tym temacie.
Asertywności u mnie zawsze był deficyt. Ale od kiedy na świecie pojawiły się moje dzieci, staram się głośniej mówić NIE i swego bronić.  Chociaż wierzcie mi nie jest łatwo. O ile w kontakcie z obcymi ludźmi udaje mi się wykrzesać z siebie tę sztukę bycia sobą i tupnięcia nogą gdy trzeba, o tyle z bliskimi zwłaszcza z dziadkami już tak prosto nie jest. Rodzice są by wychowywać, dziadkowie by rozpieszczać. Ale jak masz po swojemu wychować jak wciąż słyszysz złote rady i mądre słowa?
Już na początku się zaczyna- kąpać w krochmalu, po kąpieli broń boże bez czapki nie kłaść, jak karmisz to jedz, jedz i jedz za dwoje i troje, za lekko ubierasz bo rączki ma zimne. I na nic Twoje słowa, że do kąpieli nie chcesz krochmalu, a bez czapki nic dziecku się nie stanie i że na karku się sprawdza czy dziecku ciepło czy zimno- nie na rączkach. Uczysz by dziecko usypiało samo, bez bujania a co tam przecież nosić i lulać lepiej. Na każdy pisk bo nie można nazwać to płaczem nie trzeba gonić jakby się paliło- chcesz żeby dziecko też potrafiło być samo ze sobą. Czasem musi sobie pomarudzić ot tak dla zasady - nie zawsze znaczy to że je coś boli lub że jest głodne. W końcu to Ty jesteś matką i z pewnością nie dasz swemu dziecku zrobić krzywdy- przecież chcesz dla niego jak najlepiej...
Czasem warto- nawet kosztem czyjejś urażonej dumy- głośno, dobitnie powiedzieć swoje NIE. Trzeba umieć stawiać granice, pamiętać,  że to my jesteśmy rodzicami. Niech się gniewa sąsiadka, niech krzywo na nas patrzy pani na placu zabaw, gdy im mówimy, że to nasze dziecko i wara od niego bo będę gryźć. Niech się z naszym zdaniem liczą nasi rodzice i akceptują, że chcemy wychowywać swoje dzieci według własnych zasad i z całym szacunkiem dla nich ale ważniejsze jest zdanie nas- rodziców.
Czasem nie łatwo być asertywnym... Bo zadać nie raz trzeba sobie pytanie czy dusić w sobie to co nas boli i złości i irytuje, czy się postawić i wychowywać dzieci tak jak się chce? Odpowiedź jest prosta, wykonanie trudne..A ja się Asertywności codziennie stale uczę...

czwartek, 19 września 2013

Wyścig szczurków

Moje dziecko chodzi do przedszkola... Do przedszkola bez zajęć dodatkowych. Bez tańca. Bez języka angielskiego. Bez zajęć karate. I dobrze. Ta cała awantura o dodatkowe zajęcia trochę mnie irytuje. Moje dziecko ma jeszcze czas by mu głowę nabijać, by go męczyć tysiącami zajęć. Przecież ma w swoim życiu dość zamieszania. Jeszcze zdąży się w życiu wiele nauczyć. Niech jeszcze się bawi i chłonie świat i wiedzę na spacerze, w podróży, w czasie zabawy- kiedy ma na to ochotę, a nie kiedy musi.
I troszkę mnie śmieszą te panie zwiedzające stacje telewizyjne, które walczą o zajęcia dodatkowe w przedszkolach, bo dzieci na tym tracą, bo uczyć się nie mogą. A tak niedawno te same panie walczyły by sześciolatki do szkoły nie szły, bo dzieciństwo im się zabiera. Sami rodzice od małego te dzieci popychają by były we wszystkim najlepsze, by jeszcze angielski, basen, rytmika, taniec, by czas im szczelnie wypełnić, by się nie nudziły. A gdzie czas na przytulenia, całusy, gdzie czas na skoki przez kałuże? Gdzie czas na to by z tym dzieckiem sam na sam, bez pośpiechu?
I niech mnie nikt źle nie zrozumie- nie jestem przeciwko rozwijaniu zainteresowań wśród dzieci. Ale niech to się dzieje naturalnie, bo ono chce, a nie musi.
Kto najbardziej żałuje, że zajęć dodatkowych brak? Ambitni rodzice...

środa, 11 września 2013

Marzenia się spełniają.

Mam marzenie... W takie dni, kiedy już nie daję rady, bo irytacja ma sięga zenitu jak mi dwoje dzieci do ucha płacze jedno przez drugie... W takie dni, kiedy za oknem deszczowo i pogoda nie nastraja optymistycznie... W dni kiedy kolejny raz wychylam łyk zimnej kawy... W dni kiedy słowa me lecą gdzieś w kosmos i nie trafiają do mego syna... Mam marzenie, żeby chociaż na moment zostać sama ze sobą. Żeby obudzić się rano bez budzika i bez krzyku w sam środek ucha- „bobudka”. Żeby obudzić się dopiero jak mnie plecy zaczną boleć od leżenia i w łóżku zjeść śniadanie trzydzieści razy spokojnie przeżuwając każdy kęs. Żeby wziąć długi, gorący prysznic nie zakręcając kurka sto razy w obawie, że słyszę płacz dziecka. Żeby móc zrobić siku przy zamkniętych drzwiach od toalety, nie martwiąc się, że dzieci są same i nie mam ich w polu widzenia. Żeby nie musieć co wieczór trzymać w rękach żelazka i żeby pranie samo wchodziło do szaf  ze sznurka. Żeby okruszki nie leciały na podłogę w pięć minut po tym jak właśnie wyschła, a siaty z zakupami same przychodziły do domu, aż na czwarte piętro. I żeby doba liczyła chociaż dwie godziny więcej niż teraz...

Ale wystarczy jedno spojrzenie na Fi i Zo, wystarczy słodki głos mego synka, co wzrok znad klocków podnosi i pyta „co mamusiu?” i wiem, że nawet mimo tego zmęczenia jestem szczęśliwa, bo miałam marzenie co już się spełniło i wciąż się spełnia...

poniedziałek, 9 września 2013

Buntownik z wyboru?! vol.2

O buncie już było... Ale wciąż trwa... Ostatnio przeczytałam, że buntu dwulatka nie ma. Szczęściarze Ci, którzy go nie spotkali na swej rodzicielskiej drodze...
U nas bunt powrócił ze wzmożoną siłą w wieku lat 3 i miesięcy 6... Spokój był przez kilka miesięcy. Syn mój był układy, chętnie polecenia wykonywał i w domu anioła prawie miałam. Aż sama z siebie dumna byłam jak świetna ze mnie mama...Aż tu nagle humorzastość powróciła jak grom z jasnego nieba. I wszystko jest brzydkie, i wszystko nudzi, a słowo Nie stało się drugim imieniem mego syna. Choć muszę przyznać- Fi charakterny jest od zawsze i sobie w kaszę nie da dmuchać. Lecz dni ostatnie nad wyraz bywają trudne a i noce do spokojnych nie zawsze należą. Więc matka w kość dostaje i włosy jej od trosk siwieją. Na każdym kroku manifestacja niezależności z jego strony.
Zrozumieć to próbuje i pojąć, że wokół tyle się dzieje, zmian tyle, emocji tyle i w jego życiu mała rewolucja, bo bratem starszym się stał, bo poszedl do przedszkola... Więc krzyki i histerię opanować próbujemy, gdy ze spaceru do domu wracać czas, gdy nocą sen nagle znika, gdy złości mokry rękaw od bluzki, gdy z nosa kapie katar, gdy jednocześnie i chce i nie chce się bawić, gdy decyzja czy wodę czy sok wydaje się zbyt trudna. Więc wyjaśniać się staram, że mycie nie boli i prysznic krzywdy nie sprawi, że zęby szczotkować trzeba, że oprócz mleka z płatkami i suchej bułki inne rzeczy jeść trzeba...
Lecz czasem dopada chwila zwątpienia, że może to nie bunt, że może rację mają Ci co twierdzą, że go nie ma. Bo niewiarygodnym  się wydaję i pojąć próbujesz jak to możliwe, że w jednej chwili z słodkiego chłopca, co tuli, szepta do ucha mamusiu kocham, syn mój zamienia się w tornado co wszystko na swej drodze niszczy. Może to moje błędy wychowawcze? A może jednak bunt? A jeśli tak, to czy kiedyś on minie?

piątek, 6 września 2013

On dorastać zaczyna...

I pierwszy tydzień przedszkolnego życia za nami... Strasznie szybko nam minął- przynajmniej mi. Dzień wyznaczały mi godziny wyjścia do i powrotu z przedszkola przez Pan F. Wciąż nie mogę się oswoić z myślą, że mam tak duże i samodzielne dziecko. Wciąż nie mogę się nadziwić, że tak spokojnie i naturalnie to przyszło, że nie było łez, zbędnego marudzenia. Wszyscy pytają jak Pan F. to zniósł, czy się nie buntował, a mnie duma z mojego dziecka rozpiera, że tak świetnie się odnalazł w tej sytuacji zupełnie dla niego nowej.
W wiele nowych doświadczeń ten tydzień obfitował i dla mnie jako mamy i dla niego, który nową rolę zaczął odgrywać. Bo chociaż wcześniej kontakt z dziećmi miał na placu zabaw, w piaskownicy, wśród pociech naszych znajomych to jednak przedszkolne życie ma swoje reguły. Trzeba się nauczyć, że zabawki w przedszkolu nie są tylko jego własnością, że po zabawie mama nie pomoże sprzątać, że jak się krzywda stanie to mamy nie ma żeby pocałowała i przytuliła, trzeba się nauczyć co znaczą pożegnania, trzeba samemu na siebie uważać, bo mamy nie ma aby każdy krok pilnowała, trzeba się nauczyć samemu konflikty rozwiązywać, trzeba się nauczyć cierpliwości i tego, że nie zawsze mamy to czego chcemy.
A i ja z wieloma rzeczami musze nauczyć się obcować. Muszę nauczyć się ufać swojemu dziecku i wierzyć, że dobrze postępuje. Muszę pogodzić się z tym, że samodzielnym się staje i nie zawsze za rękę będę go prowadzić przez życie. Muszę nauczyć się obiektywizmu wobec swojego dziecka i pamiętać, że jak dochodzi do konfliktu o zabawkę czy inną dla maluczkich rzecz ważną nie zawsze moje dziecko jest bez winy. Muszę nauczyć się, że dziecko me nie jest moją własnością i ma prawo swymi ścieżkami chodzić, ma prawo się przewrócić, ma prawo decydować kogo lubi a z kim bawić się nie chce, ma prawo do bycia sobą. Muszę się nauczyć, że dziecko mi dorasta i chociaż zawsze będę obecna w jego życiu to mam mu pozwolić świat poznawać i nie trzymać wciąż pod skrzydłem.

czwartek, 5 września 2013

Lustro.

Czasem zdarza się nam- dorosłym- wymagać od dzieci więcej niż wymagamy sami od siebie...
W ciągu jednego dnia potrafimy wypowiedzieć tysiące zdań zawierających - nie wolno Ci, nie możesz, nie powinieneś, musisz... Chcemy, żeby po sobie sprzątały, by się nie buntowały, by się nie garbiły, żeby ze smakiem zjadały wszystkie posiłki, mówił przepraszam, proszę, dziękuję. Na każdym kroku staramy się im wpajać co wolno, a czego nie... Bo przecież chcemy je wychować na porządnych ludzi.
Czasem zdarza się nam- dorosłym- zapominać, że dzieci to bardziej wnikliwi obserwatorzy niż by się nam to wydawało. Czasem zdarza się nam-dorosłym- zapominać, że czyny znaczą więcej niż słowa.
Jak możesz wymagać od dziecka, by potrafiło przepraszać, skoro nigdy z Twoich ust nie usłyszało tego słowa? Jak możesz wymagać od dziecka, żeby Ciebie słuchało, kiedy sam jesteś głuchy na jego prośby? Jak możesz wymagać od dziecka, by sięgało po książki, jeśli sam od dawna nie miałeś jej w dłoni? Jak możesz wymagać od dziecka, by dotrzymywało danego słowa, jeśli sam rzucasz słowa na wiatr? Jak możesz wymagać od dziecka, by było pewne siebie, skoro sam szczędzisz mu pochwał? Jak możesz wymagać od dziecka, byś był jego autorytetem, skoro sam masz gdzieś wszystkie wartości?
Dzieci są jak lustro, w którym możemy się przejrzeć. Powielają nasze zachowania, jak gąbka chłoną słowa, które wypowiadamy. Bardzo łatwo możemy ich zarazić swoimi lękami. Jeśli chcemy wymagać od nich- wpierw sami wymagający bądźmy wobec siebie.

wtorek, 3 września 2013

Kiedy będę już duży...

Filip poszedł do przedszkola. Moje dziecko dorasta...
Mi lat przybywa i włosów siwych także...
Starałam się tego nie okazywać mojemu dziecku, ale stres mnie zjadał okropny na samą myśl o tym, że mam go tam samego zostawić. Przecież on taki mały jeszcze, czy sobie sam poradzi w nowym otoczeniu, czy krzywda mu się nie stanie, czy będą na niego uważać- przecież on taki żywy, pełen energii. A ja mimo, że staram się by był samodzielny, to przewrażliwiona jestem na jego punkcie- na placu zabaw jako jedyna z mam wołam- uważaj, zwolnij, nie biegnij. Moja podświadomość figle mi płatała. Sny miałam, że mi ktoś dziecko porywa. Ale chciałam, żeby poszedł w świat, niech poznaje nowe, niech się uczy, socjalizuje. Nie może pod moimi skrzydłami siedzieć. Trzeba mu pozwolić swoje skrzydła rozwinąć. Bałam się czy on sam będzie chciał tam chodzić, czy buntować się nie będzie. Bałam się, że się bez łez nie obejdzie.
No i przyszedł Ten dzień... No i pomaszerowaliśmy do przedszkola... No i łez nie było- ni żadnej... Dziecko me podekscytowane, biegało szczęśliwe wśród zabawek. A matka stała i nie wiedziała co ze sobą zrobić... Niepotrzebna się poczułam i jakoś tak żal w sercu... A z drugiej strony dumna byłam, że mi dziecko tak pięknie dorosło i bez obaw w świat wkracza.
Trzeba dać dzieciom poznawać, odkrywać. Zaufać, że potrafią być samodzielne, że w ich małych główkach jednak coś z tej naszej rodzicielskiej paplaniny pozostaje. Niech się uczą na własnych błędach, niech upadną, żeby wiedzieć, że można się podnieść. I trzeba dać im dorastać- nawet jeśli mają tylko trzy latka...

sobota, 24 sierpnia 2013

Pani Idealna

Czy to, że czasem zdarza Ci się krzyknąć na swoje dziecko, czy to, że czasem dzieci tak Cię irytują, że brak Ci cierpliwości, czy to, że czasem chciałabyś zostać sama chociaż na kwadrans lub wyspać się do woli, czy to, że czasem nie masz ochoty się odezwać- czy to wszystko znaczy, że jesteś złą matką? Dzieci są cudowne i kochasz je nad życie, ale czasem przychodzi gorszy dzień- głowa Cię boli, mąż denerwuje, dzieci dokazują- czy to, że kolejna próba zawleczenia trzylatka do łazienki by go wykąpać kończy się fiaskiem a Tobie puszczają nerwy, to znak, że jesteś złą mamą? Czy to, że własne dzieci potrafią Cię tak wyprowadzić z równowagi, jak żadne inne to znak, że jesteś złą matką?
 N I E!
Jesteś matką, żoną, kobietą, przyjaciółką, masz na głowie cały dom, tysiące spraw do ogarnięcia... Musisz potrafić dzielić uwagę pomiędzy swoje dzieci, gotowanie, sprzątanie, zabawę, przytulenie gdy dzieje się krzywda. Pełniąc tysiące ról jednocześnie. Nie daj sobie wmówić, że musisz wszystko robić idealnie. Nie daj sobie wmówić, że nie masz prawa pomyśleć też o sobie, nie daj sobie wmówić, że zawsze musisz tryskać humorem. Ty też masz prawo mieć zły dzień, Ty też masz prawo wypocząć, Ty też masz prawo być sobą- kochać, gniewać się, złościć, śmiać, płakać, cieszyć, smucić. Jesteś mamą, ale przede wszystkim jesteś człowiekiem. Masz prawo się mylić, masz prawo uczyć się na błędach. Nie musisz znać odpowiedzi na każde pytanie trzylatka- ale nie masz prawa go ignorować. Nie musisz przejmować się krzywymi spojrzeniami przechodniów, kiedy nie udaje Ci się opanować buntu własnego dziecka. Nie musisz wstydzić się komentarzy, że w nocy Twoje dziecko wędruje do Twojej sypialni a przecież powinno spać w swoim łóżku- Twoja sypialnia, Twoje łóżko, Twoje dziecko. Nie miej wyrzutów sumienia, że zamiast sprzątać wolałaś spędzać czas ze swoim dzieckiem na zabawie, a w mieszkaniu bałagan. Nie musisz być idealną mamą i co dzień na śniadanie robić wesołe kanapeczki.
Jako mama musisz tylko jedno- bezgranicznie kochać swoje dzieci! Zawsze i pomimo- pomimo tego, że czasem marudzą, pomimo tego, że czasem grymaszą przy jedzeniu, pomimo tego, że robią bałagan, pomimo tego, że nie są idealne, pomimo tego, że czasem dają popalić. Musisz tylko je kochać- to im wystarczy...

wtorek, 20 sierpnia 2013

Mleczna kraina

Tak, to już ponad 3 miesiące jak Zosieńka jest na świecie. Trzy miesiące za nami. Fajne trzy miesiące. Łatwiejsze trzy miesiące niż myślałam. Szczęśliwe trzy miesiące. Ale, żeby nie bylo tak sielankowo, to też trzy miesiące karmienia piersią. I aby była jasność- popieram karmienie piersią, ale też nie potępiać kobiet, które z wyboru decydują się na karmienie butelką i mlekiem modyfikowanym. Bo wbrew pozorom wcale to karmienie piersią nie jest tak proste. To już moja druga przygoda z karmieniem piersią i pewnie- plusów jest wiele: nie kosztuje to ani złotówki, wygodne, szybkie, zdrowe dla dziecka, zdrowe dla kobiety. Ale czy proste? Po pierwszym porodzie myślałam, że przystawisz dziecko do piersi i to tak samo, naturalnie przyjdzie. A tu niespodzianka- bo nikt mi nie pokazał jak dziecko ma pierś złapać i nikt nie mówił, że brodawki moga Ci tak popękać, że aż boli. Że jak przychodzi nawał pokarmu to gorączki prawie 40 stopni moźesz dostać a piersi tak nabrzmiewają, że się w biustonoszu nie mieszczą, że musisz walczyć z tym laktatorem, odciągać pokarm, robić okłady z tej cholernej kapusty, że nie wiesz ile dziecko zjadło i wciąż myślisz czy się najada, że dość masz słuchania, że jeść musisz za dwoje, bo karmisz, że nerwy Cię biorą, bo jak zdejmujesz biustonosz, to Ci to mleko strumieniem płynie, że czasem na bluzce znajdujesz plamy, bo wkładki laktacyjne przeciekają. I jednego jestem pewna- jak się z tym wszystkim uporasz, to faktycznie straszna to wygoda i super sprawa. Ale ważne, żeby wiedzieć, że czasem może być pod górkę. Najważniejsze to mieć w kimś oparcie, mieć kogoś kto Cię bedzie w tym wspierał. Bo nie raz miałam ochotę rzucić to wszystko w cholerę i pobiec do sklepu po paczkę mleka. I nie zgodzę sie z nikim kto twierdzi, że kobiety, które karmią butelką są złe- bo według mnie każdy powinien robić tak jak czuje. To kobieta musi zdecydować jak chce karmić i być zadowoloną, bo wtedy dziecko też szczęśliwe.

piątek, 16 sierpnia 2013

Buntownik z wyboru?!

Miało być na temat buntu... I się zbuntował- mój komputer... Więc postu nie było... Ale nadrabiam zaległości i zaczynam... Mamy już za sobą bunt dwulatka. Teraz jesteśmy w trakcie buntu trzylatka. Ile ich jeszcze przed nami? To całe buntowanie sie Filipka uczy jednego- wielkiej cierpliwości. Bo kiedy nagle w czasie spaceru zaczynają się piski i tupańce, bo do domu wracać trzeba, kiedy w sklepie krzyk, że przecież musimy coś kupić i dla niego, kiedy w domu protest głośny, że obiad nie dobry i jeść nie będzie i oznajmia to tak głośno, że aż sąsiedzi słyszą, kiedy ubierać się nie będzie, bo nagle zapomniał jak się wkłada kapcie, spodnie i pozostałe części garderoby, kiedy wszystko na nie i niczego nie lubi, to chociaż nie raz jestem u kresu wytrzymałości i chciałoby sie stanąć i krzyczeć razem z nim, to jednak trzeba sobie tłumaczę, że to człowiek tak mały, a tak wiele w nim uczuć i emocji, a radzić sobie z nimi jeszcze sam nie potrafi. Trzeba tłumaczyć... Długo i cierpliwie... Czasem po stokroć powtarzać jak zdartą płytę. I chociaż czasem już sił mi brak na te złości i nadziwić się sama nie mogę jak to możliwe, że w jednej chwili zmienić sie dziecko me może z pogodnego i układnego chłopca w nieobliczalnego, wrzeszczącego, jak tornado szalejącego chłopczura!? To myślę sobie, że przecież to kiedyś minie i wróci mój słodki synek, co mnie jednym uśmiechem rozbroić może. A póki co pomagam jakoś przetrwać te ciężkie chwile- próbuje uczyć jak radzić sobie z gniewem i złością. I samej sobie tłumaczę, że to jego zachowanie to nie jest złośliwe i te słowa „nie lubie, nie kocham, nie dotykaj" nie po to powiedziane by zranić, wyrządzić krzywdę. Więc by ten bunt opanować wymyślam listy zielone i czerwone- na których wypisane co wolno, a co zabronione. I kiedy złe pojawia się zachowanie, to przypominam, co na listach wypisane. A kiedy i to nie pomagam to karam- kropek czerwonych na liście umieszczeniem. Mimo, że płacz i żal, bo kropki czerwone są brzydkie... Lecz mimo wszystko kocham ogromnie i będę kochać mimo wszystko. I nawet kiedy czasem czuję się już bezsilne, to staram się wyznaczać granice i stać na straży, by dziecię me ich nie przekraczało, bo bez nich traci poczucie bezpieczeństwa. Więc karam, nagradzam, tłumaczę... I czekam, aż bunt minie mając nadzieję, że to tylko kolejny etap rozwoju, a nie tak silny i buntowniczy charakter...

wtorek, 13 sierpnia 2013

Jak z reklamy...

Wyobraź sobie ten obrazek- pięknie ubrana mamusia w nieskazitelnie białej sukience, nienagannie ułożonymi włosami, cudnym makijażem bierze na ręce uśmiechniętego bobasa, a wszystko to w sterylnym mieszkanku urządzonym w tonacji beżu i bieli, gdzie gości nieustannie Pan Porządek... Znajome? Takim obrazem macierzyństwa karmią nas media w reklamach pieluszek, których zawartości są bezwonne, w reklamach mieszanek mlecznych, po których dzieci nigdy nie mają kolek, w reklamach jedzonek w słoiczkach, które dzieci zjadają bez grymaszenia... A potem zderzasz się z rzeczywistością. Dwoje dzieci w domu i Ty jedną ręką robiąca śniadanie, jedną ręką pijąca w biegu kawę, starająca się odnaleźć smoczek, który jak na złość zaginął, próbująca ogarnąć mieszkanie z klocków, autek, puzzli i innych gadżetów, które zalegają na podłodze, robiąca pranie, prasująca, z włosami mocno potarganymi i bez makijażu, z plamą na bluzce, bo właśnie się ulało po jedzonku, a Ty w tej bluzce właśnie miałaś wyjść na spacer. Więc trzeba się przebrać. A Ty już spocona. Nerwowo wyliczas czy wszystko zabrane: dzieci, wózek, torba, pieluchy na zmianę, klucze, komórka. Już prawie jesteście u drzwi- Ty w rękach trzymasz torby, śmieci, jedno dziecko na ręku- gdy nagle słyszysz- Mamo chce mi się siku... Więc odkładasz to dziecię, które na rękach, te torby, te śmieci, które same nie chcą opuścić mieszkania i rozbierasz szkraba, który nagle poczuł potrzebę. Pot płynie Ci już po plecach. I za chwilę od nowa sprawdzasz w głowie listę rzeczy niezbędnych na 40 minutowy spacer, bez których wyjść się nie da. A potem wracasz jak wielbłąd z tym wózkiem, z dziećmi, z reklamówką zakupów wypchaną po brzegi( a do sklepu weszłaś tylko po jajka). I znowu w biegu- obiad, karmienie, przewijanie, czas na zabawę, bajek czytanie. Wieczorem życie nie zwalnia biegu. Kolacja, przy której biegasz z kromką chleba po całym mieszkaniu by dziecko zjadło choć odrobinę, kąpiel, do snu układanie, ale ciężko wulkanowi energii jakim jest trzylatek wytłumaczyć, że czas by oczy zmrużył, bo on wciąż jeszcze chce biegać, poznawać, bawić się- szkoda mu czasu na sen.I kiedy wreszcie powieki mu opadną po wieczornym czytaniu i padnie w objęcia Morfeusza, budzi się malutka i ją czas wykąpać, przewinąć, nakarmić, do snu utulić. A kiedy wreszcie w domu nastanie cisza, gdy dzieci śpiące w łóżkach, mieszkanie ogarnięte, możesz spokojnie zasiąść na kanapie w salonie obok męża swego, który zapyta- Jak minął dzień? Zmęczona pomyślisz o dzieciach śpiących za ścianą, o całym dniu, w którym nie ma czasu na nudę i z uśmiechem odpowiesz- Wspaniale...

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Skąd się biorą dzieci?

No właśnie, skąd? Jeszcze ponad 4 lata temu byłam tylko ja i mój T. A teraz nadal jesteśmy ja i on, a prócz nas Fifi i Zosieńka. Jak to jest, że dziś cały mój świat to dwa małe serduszka i oczu dwie pary, co mnie szukają gdy znikam z horyzontu choćby na chwilę i rączki co się w moją stronę wyciągają i głosik zaspany co nocą woła- MAMO. Dziś bez tego wszystkiego nie wyobrażam sobie życia i ciężko mi pomyśleć, że teraz miało by być inaczej... Cztery lata temu byliśmy świeżo po studiach, świeżo po ślubie, w wynajętym mieszkaniu, z pierwszym wspólnym kredytem w banku. Ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało mi, że mieszkania nie mamy, że wszyscy znajomi bez dzieci, że pewnie życie stanie do góry nogami. Chciałam mieć dziecko już. I pamiętam jak dziś, kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży- wtedy tam w tej łazience, w tym wynajętym mieszkaniu zalałam się łzami ze szczęścia! I zaczęły się te noce bezsenne, pieluchy, smoczki,wózki, pierwsze słowa, pierwsze kroki. Czas mijał szybko, Fifi miał już dwa latka i gdzieś tam w głowie rodziła się myśl, że może czas na drugie dziecko? Pamiętam jak usłyszałam od T., że chciałby mieć córkę- też chciałam. Od zawsze powtarzałam, że chce mieć więcej niż jedno dziecko. Ale decyzja o drugiej ciąży przyszła trudniej. Mimo, że wszystko się zmieniło i powinno być łatwiej, bo przecież mieliśmy własne mieszkanie, stałe prace, wyprawkę po pierwszym szkrabie. Jednak mi cholernie trudno było się zdecydować, że chce już teraz. Myślałam, że może teraz jest czas by trochę zwolnić, odsapnąć, może zmienić pracę, pozwiedzać. Przecież Fifi zrobił się samodzielny, lada dzień pójdzie do przedszkola. Wciąż biłam się z myślami, wyliczałam za i przeciw. Aż wreszcie pomyślałam- kurde jak nie teraz, to kiedy? Zawsze będzie jakieś ale. Bo człowiek zawsze zaganiany, zawsze będzie odkładał tę decyzję na potem, bo najpierw trzeba zarobić, urządzić się, zmienić samochód, pojeździć po świecie, bo straszą, że dzieci przecież tyle kosztują, że dzieci to koniec życia towarzyskiego, bo z dziećmi to tylko zamknąć się w czterech ścianach i koniec... Tylko to "POTEM" może nigdy nie nadejść, albo może się okazać, że już zbyt późno. Skąd się biorą dzieci? Patrze na mojego T. i już wiem. Z miłości. Nigdy nie będzie tego idealnego momentu, bo jak się człowiek zacznie nad tym zastanawiać, to się zaplącze w swoich obawach, co powinień jeszcze zrobić, co kupić... A tak naprawdę dopiero dziś wiem, że życie ma teraz sens. Kiedy patrzę na moje dzieci. I zgoda- nie każdy ma w życiu ten sam cel- może ktoś woli podróże, może ważniejsza dla niego kariera. I dobrze, bo każdy jest inny. Nie oceniam. Ale dziś wiem, że mam dla kogo tę "karierę" robić, że mam dla kogo się starać, że mam z kim dzielić radości, że mam o kogo się troszczyć, że zawsze coś po mnie zostanie- Bo dzieci to najcenniejsze, co mogło mnie w życiu spotkać...