poniedziałek, 20 października 2014

20.10.2014

Jako Matka-Idelana poległam na całej linii. Dzieje się tak od kiedy wróciłam do pracy. Przeraża mnie moje wieczne zmęczenie i brak chęci do wszystkiego. Ogarniają mnie okropelnie wielkie wyrzuty sumienia, że brak mi werwy do zabawy z dziećmi, brak mi chęci do wymyślania kreatywnyw zajęć, brak pomysłów na smaczne i pożywne posiłki- moje weekendowe menu ograniczyło się do zupy z proszku i wrzucenia na gorącą wodę pierogów z zamrażarki. Obraz mojego mieszkania przyprawia mnie o łzy- i nie są to bynajmniej łzy szczęścia. Wszędzie zalega warstwa kurzu z któym walczę jak Don Kichot z wiatrakami, kubeł z praniem zdaje się nie mieć dna, a widok zabawek walających się po podłodze przyprawia mnie o dreszcze. Zazdroszczę i podziwiam Matki-Idelane! Kiedyś marzyłam, że też dumnie wkroczę w ich progi. Ale cóż. Rzeczywistość różni się od marzeń. Zadaję sobie pytanie skąd one biorą na to wszystko siły? CZy dla nich doba jest z gumy? Jak one to robią, że mają domy jak z katalogu Ikea, czas dla dzieci, pomysły, wyglądają jak modelki. A ja łykam garściami magnez, nie mam chwili dla siebie samej i jedyne o czym marzę to święty spokój?

poniedziałek, 13 października 2014

Powroty.

Umarłam śmiercią naturalną tu na tej stronie. Ale, żeby nie było, że mój wrodzony słomiany zapał kolejny raz mnie pokonał - wracam. Powroty są trudne. Czasem bolesne. Przekonałam się o tym dotkliwie wracając w lipcu do pracy- po 20 miesiącach przerwy. Trzeba się od nowa zorganizować, przystosować do szybkiego porannego biegu, ogarnięcia siebie i dzieci, uprzątnięcia kataklizmu, który poprzedniego dnia nawiedził moje mieszkanie. I co najgorsze- nauczyć się od nowa wysiedzieć te okropnie długie 8 godzin za biurkiem! Nie powiem jest fajnie- mogę w spokoju wypić ciepłą kawę, porozmawiać nie tylko o pieluszkach, przedszkolu i domowym menu na kolejny dzień. Ale w gruncie rzeczy czuję się zmęczona! Wracam do domu i najchętniej nie robiłabym już nic- nie sprzątała, nie gotowała, nie odzywała się do nikogo.Tak, tęsknię za swoimi dziećmi w ciągu dnia, ale psychicznie jestem wypruta po 8 godzinach pracy. Doceniam teraz ten czas kiedy "siedziałam" w domu. Chociaż już chciałam się wyrwać,zacząć robić coś dla siebie- to jednak wszystko to mnie przerasta. Czuję się niewyspana, zmęczona i znudzona. A moje zmęczenie sięga zenitu po takich nocach jak dzisiejsza. Gdzieś pomiędzy trzecią a czwartą w nocy Filip obudził się z krzykiem- Mamo zabierz ode mnie te muchy! One wciąż na mnie lecą! Próby uspokojenia spełzały na niczym. Zmuszona byłam wyjść spod ciepłej kołdry i pozapalać światła w przedpokoju, jego pokoju. Trochę mu ulżyło. Wyjaśniam krótko, że to tylko zły sen, że już wszystko dobrze i pytam błagalnie czy możemy już iść spać dalej. Możemy, ale w naszej sypialni. Wędrujemy do łóżka, gasimy światła. I po chwili znowu krzyki- Mamo znowu te muchy! Boje się ich, są tu na poduszcze! Kolejny raz wygramalam się spod ciepłej kołdry i zpalam światła. Już trochę zła tłumaczę, że to tylko zły sen i proszę, żeby nie krzyczał bo w łóżeczku obok zaczyna wiercić się Zośka. Filip nie pozwala wyłączyć światła, więc próbuje usnąć i nie oślepnąć od tych lamp- nie znoszę spać gdy mi coś daje po oczach. Po chwili kolejny krzyk- Mamo co to za ludzie co tam stoją?! Ten duży pan i mały chłopiec z lizakiem! Wyjaśniam, że to tylko cień, ale za moment sama zaczne krzyczeć! Filip jednak decyduje, że idziemy spać do niego. Wybrał dobry moment, bo właśnie Zośka otwiera oczy i zaczyna walić nogami o deskę łóżeczka. Wychodzimy po cichutku. Jeśli teraz ona włączy syrene- to moja irytacja sięgnie zenitu. Całe szczęście udaje nam się cichaczem wyjść z pokoju i po prawie godzinnych przebojach wracamy do spokojnego snu- ja Filip i Zosia- tata śpi twardym snem- takim to dobrze.

piątek, 16 maja 2014

Winna.

Dziś dowiedziałam się skąd się biorą moje problemy wychowawcze. Sama jestem sobie winna! Bo zbyt dużo czasu poświęcałam mojemu dziecku, bo bawiłam się z nim autkami, robiłam różne zadania, malowałam farbami, grałam w piłkę, oglądałam bajki, czytałam, lepiłam z plasteliny, chodziłam na plac zabaw, bawiłam się w zabawy przez niego wymyślane- przyzwyczaiłam go do tego, że byłam zawsze obok przez ostatnie półtora roku i jednym słowem tym poświęcaniem mu uwagi go rozpieściłam! Bo trzeba było nie dać się podporządkować i nie bawić w zabawy, które dla niego są fajne- to ja mam dyktować warunki wkońcu ze mnie rodzic. Bo trzeba było nie poświęcać tyle uwagi- dać jeść, pić i niech się zajmuje sam sobą- w końcu ja jestem dorosła a on dziecko.
A ja się pytam- jak okazać dziecku miłość i uwagę jak nie byciem z nim? Jak nauczyć go dobrych i mądrych rzeczy jak nie przez wspólną zabawę? Jak mu pokazać, że jest dla mnie kimś wyjątkowym i najważniejszym jak nie przez oddanie mu tego co mamy najcenniejsze- CZASU?
Czteroletnie dziecko jest może i sprytne, bystre, testuje wciąż rodziców, próbuje stawiać na swoim, jest uparte- ale to wciąż jeszcze dziecko! Pragnie uwagi i akceptacji, pochwał i bliskości- u kogo ma ich szukać jak nie u swoich rodziców? Czy nie powinniśmy się cieszyć, że jesteśmy dla niego tak ważni, że stale zabiega o naszą uwagę czy to w zabawie czy podszas innych czynności dnia codziennego? Kto ma mu służyć pomocą jak nie my- rodzice?  O byciu rodzicem nie decyduje sam fakt poczęcia i wydania dziecka na świat. Rodzicem stajemy się budując więź z naszym dzieckiem. Więzi tej nie da się zbudować inaczej jak przez ofiarowanie dziecku siebie i swojego czasu. Nie ograniczajmy się do bycia rodzicem tylko po to by nakarnić i ubrać. Rodzica nie zastąpi nowa zabawka, gra na tablecie czy bajki w tv. Dzielmy swój czas z dziećmi i poświęcajmy więcej uwagi bo za kilka lat może się okazać, że nie jesteśmy potrzebni naszym dzieciom i usłyszymy, że teraz oni nie mają dla nas czasu...

środa, 14 maja 2014

Jak wychować i nie zwariować.

Że chcę mieć dzieci wiedziałam od zawsze. Marzyła mi się dwójka albo i trójka. Zawsze też wydawało mi się, że doskonale się w macierzyństwie odnajdę. W ciągu tych czterech ponad lat jak to bywa były lepsze i gorsze momenty- z przewagą tych lepszych, tych cudownych buziaków,słodkich przytulasów, z radością oczekiwania na pierwsze słowa, kroki, z dumą z osiągnięć i wszystkim tym, co czuje matka patrząc na swoje dziecko.
Ale kiedy przychodzi kolejny taki dzień jak dziś zaczynam wątpić w siebie i jedyne co mi plącze się w głowie to- matko poniosłaś porażkę. Wszędzie widzę uśmiechnięte dzieci, słyszę, że coś takiego jak bunt u dziecka nie istnieje, a dzieci innych mam są "grzeczne"- nieznoszę tego słowa! I wtedy zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd?  Bo zdaje mi się, że tylko moje dziecko udaje, że nie słyszy, że tylko moje dziecko na wszystkie moje prośby odpowiada- nie i koniec, że tylko moje dziecko płacze średnio 3 razy w ciągu godziny z błahych dla mnie powodów, że tylko moje dziecko prowadzi strajk głodowy i postanowiło dobitnie mi pokazać, że żadne reguły nie mają u nas racji bytu.
I chociaż wiem, że tylko spokój i opanowanie i konsekwencja i tłumaczenie są wyjściem z sytuacji to ciężko mi bo bardziej zła nie wiem sama na kogo jestem? Na niego- że wystawia moją cierpliwość na próbę i toczy jakąś wojnę podjazdową? Czy na siebie- bo skoro dziecko tak się zachowuje to nie wina jego a wina rodziców, bo mam ochotę krzyknąç i czasem to robię, bo złośç mną targa? I tak się z tym miotam. I zachodzę w głowę- kocham go nad życie i często mu to powtarzam, poświęcam swój czas, tłumaczę- więc skąd się biorą te złośliwości w tym małym człowieczku? I jeszcze gdy z  telewizji i  internetu wołają do mnie matki co ich macierzyństwo tylko słodkim lukrem oblane, dzieci zawsze uśmiechnięte, polecenia wykonują, nigdy nie tupią i się nie buntują to mam poczucie klęski. Zastanawiam się co jest tego przyczyną? Bo chyba nie brak uwagi i miłości? Bo chyba nie brak akceptacji? Może to temperament moich dzieci? Aż boję się pomyśleć co będzie później-gdy dzieci starsze będą. Pozostaje mieć nadzieję,  że to chwilowy kryzys i uzbroić się w cierpliwość i konsekwencje i okazywać tylko miłość.
Czasem mam ochotę odpuścić ale przecież jakieś reguły muszą być, dzieci potrzebują granic by czuć się bezpieczne. My dorośli też pewniej czujemy się gdy mamy jasno powiedzane czego się od nas oczekuje. Właśnie... Z drugiej strony dlaczego wciąż mamy czegoś od dzieci oczekiwać, wymagać? Może powinniśmy dać im jak najwięcej swobody? Może sami prowokujemy ich złe zachowania bo czują się stłamszeni gdy wciąż słyszą - nie wolno, nie rób, nie ruszaj?
Nie chcę by moje dziecko bezmyślnie się podporządkowywało wszystkim nakazom i zakazom- chce tylko nauczyć je odróżniać dobro od złego i by mając wybór moje dziecko zawsze kierowało się tym pierwszym. Niby nic trudnego ale rzeczywistość pokazuje, że to kawał ciężkiej roboty i długa droga przed nami.

sobota, 10 maja 2014

Smok.

Nadszedł Ten dzień. Wreszcie się odważyłam.Chyba bardziej się bałam tego dnia niż było warto. Przecież był z nami a raczej z nią od początku, od prawie 12 miesięcy. Pomagał gdy było źle. Koił łzy. Był na dzień dobry i dobranoc. Ale komu bardziej był potrzebny-Jej czy mnie?
Wczoraj, tak zwyczajnie, nie wzięłyśmy go na spacer. I nic się nie stało. Minął dzień. Wieczór. Dziś kolejny dzień. I kolejny wieczór. Sen Ją zmożył. Przebudziła się i słyszę ten straszny płacz. Biegnę do niej, włączam kołysankę, tulę w ramionach. W głowie mam tylko- może dam Go jej, niech tylko przestanie płakać... Ale mija chwila i płacz milknie, a Ona słodko usypia...
Żegnaj smoczku!

środa, 7 maja 2014

Ja

Czasem - szczególnie nocą kiedy nie mogę usnąć-dużo rozmyślam... O tym co robię, gdzie jestem, jakich wyborów dokonałam, ile razy się poddałam już na starcie uparcie twierdząc, że to nie dla mnie i ile jeszcze bym chciała zrobić ale wciąż się boje...
Czasem rozmyślam jak inaczej mogło się ułożyć życie, że może czasem warto podjąć ryzyko, że raz się żyje... Rozmyślam o tym co jeszcze życie chowa dla mnie w rękawie- ile razy słońce a ile zimny deszcz... Lubię układać scenariusze, choć przecież z tych planów ktoś tam w górze drwi... Wiele marudze, często narzekam i nie doceniam tego, co mam.
Złości mnie mało, wiele śmieszy, często się wzruszam. Lubię jeść. Nie lubię czekać. Słomiany zapał powinnam się nazywać. Kocham miusicale. Często usypiam na filmach.
Brak mi tej wiary, że mogę wszystko i często gubi mnie strach.
Pesymizmem mogę handlować i gratis na kilogramy sprzedawać zwątpienie.
Ale wciąż uczę się siebie. Niczego staram się nie żałować. Nie rozdrapywać zabliźnionych ran.
Jednego jestem pewna- WSZYSTKO CO W ŻYCIU WAŻNE JUŻ MAM.

czwartek, 20 marca 2014

Placowa rzeczywistość...

I nastała wiosna... I wypełzły dzieciary na place zabaw... A z nimi mamy w szpilkach do piaskownicy, tatusiowie na zjeżdżalniach jak za karę, babcie co na ławeczkach siedzą i udają, że przyszły tu same a nie z wnuczkiem, co mi po oczach piachem daje albo prosi, żeby pomóc mu na drabinkę się wspiąć, bo babcia zbyt zajęta... Nie jestem mamą idealną... Święta też nie jestem i zdarza mi się na Filipa złościć, nawet krzyknąć i za rękę z placu siłą wyprowadzić, gdy prośby skutku nie przynoszą. Generalnie staram się zbyt w zabawy jego nie ingereować, ale stoję i obserwuję, a gdy widzę, że się robi groźnie, że przepycha się w kolejce na zjeżdżalnie to interweniuję. Gdy prosi o pomoc w wejściu na drabinkę-pomagam, gdy próbuje nowych rzeczy-czuwam. Ale czasem mam wrażenie, że jak jakiś kapo jedyną matką jestem co dziecku swemu zwraca uwage, gdy próbuje dzieci na placu zabaw pod swoje dyktando ustawiać. Właściwie, to mam założenie, że póki nic bardzo poważnego się nie dzieje, to nie należy wkraczać między dziecięce sprzeczki, bo dzieci jak dzieci- kłócą się by za chwilę jak gdyby nigdy nic się bawić. Tylko dorośli mają skłonność do pamiętliwości. Ale skoro już na ten plac zabaw wkroczyłam i skoro przyszło nam go z innymi milusińskimi dzielić, to jako rodzic poczuwam się do odpowiedzialności za moje dziecko.
Więc tak- zwracam uwagę, gdy kijem macha, tak- zwracam uwagę gdy piachem chce sypać, tak- pomagam mu gdy rady nie daje i chce nauczyć się nowego. Nie udaję, że to nie moje dziecko. Nie  udaję, że nie słyszę gdy mnie woła. Nie udaję, że nie widzę wybryków. Nie krzyczę- dziecko czy Ty mądre jesteś? Obcym dzieciom uwagi nie zwracam bo to nie moja rola. No chyba, że mojemu dziecku krzywdę wyrządzić mogą. Ale irytuje mnie, gdy siedmiolatek blokuje zjeżdżalnie i młodszych dzieci nie chce wpuścić, a tata jego spokojnie patrzy i udaje, że to nie jego dziecko.
Może jestem trochę nadgorliwa, przewrażliwiona, ale kto jak nie ja ma czuwać nad moim dzieckiem? Kto jak nie ja ma mu pokazać jak tor przeszkód pokonać? Kto jak nie ja ma mówić co dobra a co złe? A może się mylę...?

środa, 26 lutego 2014

Jaki jest czterolatek...

No więc dziś Fifi skończył cztery lata. Strasznie szybko upłynął ten czas. 26 lutego 2010 roku o godzinie 7:05 pojawił się na świecie. Taki malutki i bezbronny. A dziś zagadałby nas na śmierć gdyby mógł. Jest bystry i inteligentny. Ma świetną pamięć. Uwielbia liczyć, zna się na markach samochodów i to na takich o których niejeden facet pewnie nie słyszał. Do stu liczy bez problemu a i dalej to dla niego żaden kłopot. Potrafi czytać trzycyfrowe liczby, zna wszystkie litery alfabetu i potrafi czytać proste wyrazy a czasem nawet uda mu się samemu coś "napisać" przy pomocy literek magnetycznych na lodówce- ostatnio Cypr. Przed snem lubi oglądać atlas z mapami i wie jakie są kontynenty, ile jest państw w Europie i Azji. Umie wymienić sąsiadów Polski i bez problemu wymienia państwa i stolice w świecie. Rozpoznaje flagi, wie gdzie ciągną się Himalaje. Zna planety w układzie słonecznym i kolory w języku angielskim. Rośnie mi mały geograf i matematyk w jednej osobie. A to wszystko tak sam z siebie, bez ciśnienia z naszej strony. On pyta, my odpowiadamy, tłumaczymy, wyjaśniamy, on zapamiętuje i nas zaskakuje. Uwielbia płatki na śniadanie. Nie lubi długo spać nad czym ja ubolewam, bo nie znoszę wstawać przed siódmą. Ma dobry słuch muzyczny i lubi sobie nucić. Rysowanie i kolorowanie go nudzi. Uwielbia żeby mu czytać przed snem i twierdzi, że bez czytania nie uśnie. Ma świetną wyobraźnie i wymyśla swoje historie. Nie lubi jajek i cytrusów. Na placu zabaw uwielbia zjeżdżalnie. Przez ten rok stał się bardzo samodzielny i wiele rzeczy robi sam- ubiera się, rozbiera. Uwielbia układać puzzle i jest w tym naprawdę dobry- bez problemu potrafi ułożyć obrazek składający się ze stu puzzli. Co dzień nas czymś zaskakuje. I mówi, że w przyszłości będzie górnikiem i kierowcą formuły 1 a jego marzenie to pojechać do Japonii- ostatnio oświadczył nam, że pojedzie tam 1 kwietnia- lepszej daty nie mógł wybrać... Taki to mój czterolatek właśnie jest. Mam nadzieję, że tej pasji i chęci poznawania świata wystarczy mu na wiele lat. Życzę mu tego oraz by w życiu robił to co kocha i zawsze podążał za marzeniami...

wtorek, 25 lutego 2014

Upływa czas...

Cztery lata temu leżałam na porodówce i zaczynało się... Pojawiały się pierwsze odczuwalne już wyraźnie skurcze... Był strach, radość, że to już i lęk czy dam radę... Była ekscytacja, że jeszcze trochę i wreszcie będę widziała swoje dziecko... Wymarzone, wyczekane, upragnione.... Był ból, były łzy i wreszcie miała być nieopisana, niewypowiedziana radość...

wtorek, 14 stycznia 2014

Nowe.

Czas leci nieubłaganie szybko... Nim się ogarnęłam zastała mnie polowa stycznia... Mam   nadzieję, ze to będzie dobry rok. Inaczej być nie może. Nie robię noworocznych postanowień... U mnie się nie sprawdzają. Wole żyć chwilą a czas przyniesie i tak to co nieoczekiwane. Zamknęliśmy drzwi za 2013 rokiem a to był dobry rok. Pojawiła się Zosia, Filip poszedł do przedszkola i bardziej się usamodzielnił... A co nam przyniesie Nowy Rok w który wkroczyliśmy? Mam nadzieję,  że prócz zmiany przedniej cyfry w moim wieku wiele dobroci i radości. ..