czwartek, 28 listopada 2013

Filip niejadek.

Karmienie dzieci rzecz istotna. Dla wielu mam najważniejsza. Sen z powiek spędzają niezjedzone śniadania, nieruszone zupy, nietknięta kolacja.
U nas okres wrogości wobec tego co nowe w jadłospisie trwa nieustannie. I nie pomagają grzybki z pomidorka, uśmiechy na kanapkach, łódeczki z papryki. Dziecko moje jeśli się uprze, to nowego nie spróbuje. Ba, nawet buzi nie otworzy, nos od zapachu zatyka i osiołka upartego udaje.
Dziecko moje za nic w świecie do ust nie weźmie jajka, zupy z dyni, pomarańczy, mandarynek, rzodkiewki, ketchupu nie tknie (to mi akurat nie wadzi). Krzyczy, że masła nie lubi, marchewkę z zupy każe wyławiać i natkę pietruszki zgarniać. I o paradoks! W zupie marchewki nie ruszy, a sok z niej pić będzie do kropli ostatniej i tartą zajadać się, aż uszy mu się trzęsą.
I nie pomogą groźby i prośby- jeśli nie chce jeść. Kiedyś do łez mnie to doprowadzało, do irytacji i włosy z glowy rwałam. A dziś? Już tak się nie martwię. Już nie biegam za nim po domu z talerzem. Tłumaczę, że przecież krzywdy sam sobie nie zrobi. A jak zgłodnieje, to jeść zawoła. Nie zmuszam na siłę do jedzenia. Bo to tylko zniechęci go pewnie jeszcze bardziej. Czasem zastanawiam się tylko czy to czasem nie wina moja, że gdy byl mały na słoiczkach go chowałam, zamiast samemu zupki gotować i od małego do smaków różnych przyzwyczajać. Ale cóż, nie ma co płakać nad mlekiem rozlanym. Cieszę się z tego co mam i z tego co on lubi. Uśmiecham się jak brokuły wcina. Ryby zajada. Fasolkę. Oliwki czarne. Buraczki. Mleko pije. Kabanosy zajada. Groszek zielony. Kukurydzę. Jogurty. Musli. Żurawinę suszoną, śliwki, pestki dyni, migdały, ziarna słonecznika.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za komentarz